Od zawsze w Bytomiu. Po jubileuszu 750-lecia Bytomia wydaje się, że nie można obchodzić bardziej znaczącej rocznicy w naszym mieście. Ale niektóre jego budowle są starsze niż miasto, a inne nieco tylko młodsze. Do pierwszych trzeba zaliczyć kościół Wniebowzięcia Maryi Panny. Do drugich kościół św. Wojciecha przy Placu Klasztornym.

I właśnie gospodarze tej drugiej świątyni, franciszkanie, obchodzą w tym roku jubileusz 750-lecia pojawienia się w Bytomiu. Nie posiadamy wprawdzie dokumentu księcia Władysława Opolskiego, przyznającego zakonnikom parcelę pod klasztor i kościół, ale wszyscy prawie historycy dopuszczają możliwość, że dokonało się to w 1258 roku, a więc już cztery lata po lokacji miasta.

Wyborem miejsca dla zakonników w obrębie miasta nie rządził przypadek. Owszem, w jego granicach było jeszcze sporo wolnych parcel, ale przestrzeń między obecnymi ulicami Krakowską i Katowicką a wspomnianym placem była najodpowiedniejsza dla wzniesienia nie tylko zabudowań klasztornych, ale i krużganków otaczających wirydarz ze studnią i pomieszczeniami gospodarczymi.

Odtąd ich świątynia pod wezwaniem św. Mikołaja z kryptą wypełnioną kośćmi zakonników, a potem hrabiów Henckel von Donnersmarck, była drugą przestrzenią sakralną w mieście. I chociaż kilkakrotnie była przebudowywana, a nawet był czas, gdy była zamknięta i groziło jej wyburzenie, stanowi interesujący wyróżnik w historycznej zabudowie Bytomia, która w zastraszającym tempie doznaje na naszych oczach uszczuplenia.

Ale jubileusz obchodzą ludzie. I oni są zawsze ważniejsi niż najznakomitsza nawet budowla. W tym przypadku mówimy o braciach mniejszych, bo taką nazwę przyjęli w pierwszej połowie XIII wieku ludzie zafascynowani ubóstwem Biedaczyny z Asyżu, który nic nie miał i nic nie chciał posiadać, oraz pięknem jego spojrzenia na świat ludzi i zwierząt. Pojawienie się jego braci, franciszkanów, w Bytomiu nie było czymś wyjątkowym, wszak w wielu innych miastach śląskich założyli już swe klasztory.

Wtedy patrząc na powstające dopiero miasto, które już prawie 30 lat później stało się stolicą księstwa, nie przypuszczali, że ich w nim pobyt nie będzie spokojny. Najpierw w 1430 roku musieli salwować się ucieczką przed husytami. Po kilku latach książę ich wygnał z klasztoru, na ich miejsce wprowadzając bernardynów. Ale i oni nie cieszyli się długo bytomskim klasztorem i około 1560 roku opuścili miasto zdominowane przez zwolenników nauki Marcina Lutra. Powrócić mogli w mury klasztorne dopiero po półwieczu, gdy ewangelicy niecieszący się życzliwością cesarza musieli opuścić miasto.

Tym razem zakonnicy pozostali w bytomskim klasztorze dłużej, bo około dwieście lat, do 1810 roku, gdy król pruski rozwiązał wszystkie prawie zakony w państwie pruskim, do którego Bytom od połowy XVIII wieku należał. Na kolejny powrót zakonnicy musieli czekać prawie 150 lat. W 1952 roku za zgodą prymasa i władz kościelnych w Opolu przejęli oni tutejszy kościół, noszący niebawem inne wezwanie – św. Wojciecha.

Nie wiem, kiedy dokładnie bytomscy bracia z franciszkańskiej Prowincji Katowickiej z siedzibą w Panewnikach będą świętowali swój jubileusz. Być może w dniu swego patrona i założyciela, a więc 4 października 2008 roku. Wiem natomiast, że już do niego starannie się przygotowują. Być może remont świątyni, przeprowadzony przed jedenastu laty, doda splendoru tym uroczystym obchodom.

Jestem pewny, że niepoślednią rolę będą pełnić przy tych radosnych obchodach Kresowiacy, którzy do dnia dzisiejszego uważają tę świątynie za swą własną, w której mogą wspominać swe strony rodzinne, swe piękne kościoły we Lwowie, Stanisławowie czy Wilnie, które musieli pospiesznie opuścić. Wszak to oni właśnie od pierwszych powojennych miesięcy po osiedleniu się w naszym mieście skupili się w tej świątyni wokół swego rodaka, ks. Zygmunta Staniszewskiego, również wygnanego ze swych stron rodzinnych.

Nie można przy tym zapominać, że to on przejął kościół z rąk protestantów. I z tego właśnie względu w tym franciszkańskim świętowaniu nie powinno zabraknąć i wspólnoty ewangelickiej, która od 1833 do 1945 roku trwała przy tym kościele; wspólnota, której duszpasterza, ks. Teodora Heidenreicha, zamęczono w powojennym Obozie Pracy przy kopalni „Rozbark”, a jego wierni prześladowani z racji niemieckiego pochodzenia opuścić musieli miasto i granice Polski na zawsze.

Jan Drabina

/źródło: zyciebytomskie.pl/